środa, 5 lutego 2014

Aplikacja radzi :)

Pewna szczególna aplikacja w moim telefonie twierdzi, że to najlepszy dowód na to, żeby zacząć blogować. Argumentuje to tak: Obecnie pamiętasz wszystko, ale tuż po porodzie zapomnisz, jakie były te pierwsze tygodnie ciąży. Więc może warto sobie to wszystko od początku zapisać, żeby potem wracać do tych pierwszych chwil radości.

Choć początkowo radośnie nie było. Endokrynolog stwierdził u mnie niedoczynność tarczycy, prolaktyna szalała, a moje nadzieje na zajście kiedyś w ciążę malały. Natomiast leki zadziałały i w zasadzie pierwszy miesiąc starań - grudzień 2013 - zaowocował sukcesem. Rany, w życiu bym nie pomyślała!

Zaczęło się od kłucia jajnika (tak dotkliwego, że przyginało mnie wpół) i bolesnych cycków. Nigdy nie miałam specjalnie trudnych owulacji, więc pierwsza myśl: torbiel jakieś licho przyniosło. Tak naprawdę pierwszy zorientował się mój mąż. Na drugi dzień rano na teście zobaczyłam dwa paseczki. Kolejnego dnia - na kolejnym teście - to samo :)

Pierwsze dni w pracy były dziwne, bo nagle węch wyostrzył mi się tak ,że mogłabym w brygadzie antynarkotykowej pracować. Lubiany dotychczas AmbiPur przyprawiał mnie o ból głowy, mało tego - byłam w stanie wyczuć olejek (ponoć bezzapachowy) z e-fajki koleżanki z biura. Nie mówiąc o zupce instant, którą posilał się kolega dwa biura dalej... Martwił mnie brak mdłości - ale już są, są, a jakże. Będę karmiła moje dziecko szpinakiem, duszoną marchewką, owsianką, czy czego tam nie będzie lubiło, z zemsty za ten poligon, który mi teraz urządza ;)

Dziś moja Calineczka (albo Calineczek) ma 3 cm długości. O 16:00 mam USG, zobaczymy, co tam widać, i co słychać u maleństwa...